Teraz próbuje doprowadzić moje studenckie mieszkanie do jakiegoś ładu i składu, bo Japonka i Brytyjka tolerują stare kapusty na parapecie, hodowlę kotów na podłodze oraz składowanie kartonów (w dużych ilościach) w kuchni. Komunikuję się z nimi za pomocą wiadomości na karteczkach ("Może byśmy się jakoś podzieliły sprzątaniem?"), bo spotkanie się "na żywo" nie zdarza się często. Dziś do wiadomości dołączyłam toruńskie pierniczki <3 Risa - Japonka, jak zwykle reaguje w przemiły sposób :)
Ale do rzeczy. Powroty do Niemiec mają to do siebie, że wewnętrzny translator miewa pewne opóźnienia. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak wyglądała moja wymowa na dzisiejszej fonetyce po 3 godzinach snu i 10 dniach spędzonych w Polsce ;) Człowiek również odzwyczaja się od niemieckich zwyczajów związanych z pojęciem czasu:
1. Moja część lodówki świeciła pustkami. Po krótkiej drzemce postanowiłam zrobić zakupy, zapominając, że centra handlowe są zamykane o godzinie 20.00. Kiedy weszłam do Dusseldorf Arkaden około 19.58 zobaczyłam jeden wielki popłoch. "No tak. Za 2 minuty zamykają sklepy." Zaczynam doceniać polskie galerie handlowe otwarte do późnych godzin wieczornych, a Tesco 24 h powinno dostać nagrodę od klientów.
2. Kolejnym przykładem zaginania czasu niemieckiego jest komunikacja miejska. Może powstać o tym cały esej! Odmierzacze czasu na przystankach są niemal wyjęte ze świata magii! Jedno spojrzenie - "Aha, za 12 minut mam autobus", kolejne spojrzenie w następnej sekundzie - "Już za 7!". Tylko, że te 7 minut trwało 5 minut, a komunikat "sofort" ("natychmiast") trwał jakieś 3. A o znikaniu z odmierzacza autobusów i ponownym się ich pojawianiu już nie wspomnę ;)
3. Obalam mit idealnych niemieckich pociągów. Spóźniają się! I to niekiedy 1,5 h nawet bez zasp śniegowych, czy "złych szyn".
I gdzie ten Ordnung, ja się pytam?!