...było wiele formalności. Najpierw co kilka miesięcy dostawało się jakiegoś krótkiego maila, że trzeba wypełnić coś tam i coś tam. Aż do stycznia, gdy masowo zaczęłam otrzymywać wielkie koperty z instrukcjami, umowami i ulotkami. Studenci anglojęzyczni mogą mieć mały problem z tymi dokumentami, gdyż większość jest po niemiecku. Pierwszym pytaniem było oczywiście - Gdzie ja będę tam mieszkać? Na szczęście uczelnia zadbała o to. W Düsseldorfie jest kilka osiedli mieszkaniowych dla studentów. Wraz z stosem papierów padają również słowa "Prosimy wpłacić na konto..." i to wcale nie kilka euro. Także w ciągu dwóch tygodni trzeba było im przesłać odpowiednie sumy, co by hajs się zgadzał ;) Im bliżej wyjazdu, tym druczki zaczęły zmieniać się w mapy, ulotki, informacje o organizacjach (po przyjeździe, dostałam jeszcze ze 3 komplety tych samych pakietów;). O przedmiotach - ani słowa. Bo po co. Kilka linków z masą drzewek, który odczytanie graniczy z cudem. Z pomocą przychodzi mentor i jego mail. "Hi! I'm your Erasmus-Mentor". Jesteś! - pomyślałam - Na pewno mi pomożesz wybrać przedmioty! - dodałam z nadzieją. Sytuacja z przedmiotami zaczęła nabierać kształtu. - Ok, mam do dyspozycji 29 ECTS, mogę wybrać przedmioty i z magisterki i z licencjatu. To nie będzie takie trudne. - skomentowałam linki od Franziski - mojej mentorki. Schody, schody, schody! - jak to niegdyś śpiewali. W ich niemieckim USOSie niektóre przedmioty nie mają ani punktów ECTS ani daty rozpoczęcia zajęć. Ciąg dalszy czeskiego filmu na niemieckiej uczelni nastąpi ;) A ja wracam do sklejania planu zajęć...
nawet Fronczewski o tym śpiewał - klik